Spotkania Meet Bloggers po raz drugi!

Spotkania Meet Bloggers po raz drugi!


Minioną sobotę spędziłam w bardzo miłym towarzystwie w Restauracji Kassandra w Rybniku. Ola z bloga Świat Aleksandry zaprosiła mnie na organizowane przez nią spotkanie blogerek. Podobnie jak zeszłym razem - MEET BLOGGERS CZYLI BLOGERSKI DZIEŃ KOBIET W RYBNIKU było swojsko, smacznie i bardzo dobrze zorganizowane. 


W spotkaniu wzięło udział 13 dziewczyn:

Aleksandra - organizatorka - Świat Aleksandry
Ania - Aneczka
Beata - Gardolina
Agnieszka - Mama z pasją 
Kinga - Kinga Gorzela
Ania - Annapoint
Magdalena - Ciekawska Magdalena


Ola ponownie pokazała jaka jest zorganizowana, dopracowując wszystko w najmniejszym szczególe. Każda z nas zastała na swoim miejscu przy stole, upieczone przez Olę ciasteczko z wróżbą. Po tym każda zamówiła sobie obiad i z pełnymi brzuchami przystąpiliśmy do dalszych punktów spotkania. Miałyśmy cały harmonogram wcześniej udostępniony - wszystko działo się według planu, ale w świetnej atmosferze. Poruszane były np. tematy - dziwne połączenia jedzeniowe. Czy można zjeść kanapkę z dżemem i na to ogórek kiszony? Otóż można! :D 

Marka Mia Calnea nie mogła być osobiście z nami na spotkaniu, ale dzięki Gabrysi i jej sprzęcie, mogłyśmy porozmawiać z przedstawicielką marki on-line.


Ola przygotowała dla nas konkurs, który polegał na odgadnięciu co to za kosmetyk. Brzmi prosto, ale wcale tak nie było. Dostałyśmy sześć małych talerzyków, na których wylana była odrobina produktu i należało wskazać co za kosmetyk się na nim znajdował. Na szczęście nie musiałyśmy wskazywać dokładnie marki, wystarczył tylko typ - szampon, krem do twarzy itp. Ostatecznie wszystkie wygrałyśmy i każda dostała miły upominek. 


Po deserze przyszła pora na kolejną prezentację marki ACIDBoost, którą mogłyśmy wysłuchać ponownie dzięki Gabrysi. Temat dotyczył przebarwień. Dowiedziałyśmy się co to są przebarwienia, jak powstają oraz najważniejsze, jak je usunąć i zapobiegać ich powstaniu. 


Pod koniec spotkania Ola wręczyła nam upominki od marek kosmetycznych, które wysłały nam produkty do testów. Wszystko pięknie poustawiane i zapakowane. Co znajdowało się w środku opiszę Wam w następnym poście :)


Listopadowe pudełko FUNDAY BOX edycja Pumpkin Spice

Listopadowe pudełko FUNDAY BOX edycja Pumpkin Spice

Dziś chciałabym Wam przedstawić zawartość listopadowej edycji comiesięcznego pudełka Funday Box. Tym razem estetyka utrzymana jest w tonacji pomarańczowej i kojarzy się z ciepłą jesienią. Pudełka można zamawiać przez stronę www.fundaybox.pl. Jak prezentuje się zawartość? Zobaczcie poniżej.



Jeżeli macie ochotę - korzystajcie z kodów rabatowych z Organique i Orientany.








W pomarańczowej kopertce znalazło się jeszcze zaproszenie na event Oh! Beauty Warsaw, który odbędzie się w stolicy 1-2 grudnia. Ciekawa jest jeszcze zniżka na kalendarze adwentowe, które zawierają kawę i herbatę.




Zawartość pudełka:
  • Wosk zapachowy do kominka wersja Grapefruit Fantasy marki Organique
  • Eliksir do skórek i paznokci marki Orientana
  • Lakier hybrydowy kolor My Kylie Thing marki mylaQ 
  • Serum arganowe do twarzy marki Delia
  • Próbka kremu do twarzy Snail Your Skin marki One Ingredient
  • Day Up Wake & Joy - dwa smaki
  • Saszetka herbaty Cup & You
  • Pasta słonecznikowa z pestkami dyni marki Primavika
  • Chrupkie pieczywo Sonko
  • Biżuteria od Lolita Accessories
  • Kubek Yeah Bunny
  • Naklejki Yeah Bunny
  • Notesik Yeah Bunny




Nigdy nie wąchałam wosków Organique i na pewno nie przyszłoby mi do głowy by sięgnąć po wersję grapefruitową. Tutaj wielkie zaskoczenie, bo wosk nawet przez pudełko pachnie bardzo mocno i do tego niezwykle przyjemnie. Chętnie wypalę go w kominku.


Eliksir do skórek przykuł moją uwagę składem i ciekawym sposobem aplikacji. Od razu wypróbowałam, bo zadbane skórki to przecież podstawa! Nie pozostawia tłustej warstwy - teraz tylko czekać na rezultaty.



To chyba nowa wersja Day Up, bo nie wiedziałam jej jeszcze w sklepach. Wersja z jabłkiem i cynamonem wygląda bardzo apetycznie. O i są jeszcze rodzynki - zdecydowanie jestem w grupie kochających rodzynki w sernikach i innych deserach :)


Lakierów nigdy za dużo - tym bardziej takiego nude koloru. 


Bardzo podobają mi się kubki Keep Cup, ale jakoś nie mogę się przełamać, żeby go kupić - tym bardziej zdecydować się na kolor. Sprawdzę na tym kubku czy będę z niego korzystać. Fajnie do ozdabiania sprawdziły się dołączone naklejki. Na razie ostrożnie obkleiłam, ale to na prawdę dobra zabawa. Trzeba sobie dozować, bo miejsce jest ograniczone. 


Cena pojedynczego pudełka to 79 zł (wliczona przesyłka w cenę) - przy wykupieniu pakietu wychodzi taniej. Czy to dużo, czy to mało? Każdy na to pytanie musi sobie sam odpowiedzieć. W tym wypadku wartość produktów znacznie przekroczyła cenę boxu. Zawartość jest mocno zróżnicowana - kosmetyki, akcesoria i jedzenie. Ten box właśnie taki jest i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. To nie jest typowo beauty box czy wyłącznie jedzeniowa paczka, to swojego rodzaju misz masz w  estetycznej oprawie. Trochę infantylnie, i mocno kolorowo. Osobiście bardzo lubię takie zestawienie. Uwielbiam naklejki, papiernicze rzeczy - mogłabym w sklepie papierniczym spędzić tyle samo czasu (jak nie więcej) ile w perfumerii. Oczywiście kupując coś czego zawartości nie znamy, istnieje ryzyko, że coś nam do końca nie podpasuje. Zrobię podejście do wszystkich produktów - w jedzeniu zapewne pomoże mi mój mąż. Jeżeli coś mi nie podpasuje to nie wykluczone, że znajdzie nowy dom. Jednak przyjemność odpakowywania pudełka zostaje ze mną.
Maybelline Super Stay Matte Ink odcień 15 Lover - najtrwalsza pomadka? Jak wygląda na ustach?

Maybelline Super Stay Matte Ink odcień 15 Lover - najtrwalsza pomadka? Jak wygląda na ustach?

Moim zdecydowanym faworytem, jeżeli chodzi o wykończenie pomadek do ust jest mat. Nie przepadam za błyszczykami, tym bardziej za iskrzącymi drobinkami w nich zawartych. Jestem w stanie  polubić się z satynowym wykończeniem, ale w tym wypadku trwałość zdecydowanie przechyla się na stronę matowych produktów do ust. To właśnie ten aspekt, myślę decyduje przy wyborze produktu do makijażu. Niestety czasem to co jest trwałe, nie do końca musi być komfortowe w noszeniu, a w dodatku może nie wyglądać dobrze. Czy istnieje pomadka, która jest super trwała, a w dodatku dobrze się ją nosi? 

Osobiście bardzo lubię pomadki Golden Rose - te klasyczne matowe oraz w płynie. Zauważyłam jednak, że poszczególne kolory różnią się formułą i komfortem noszenia. Nie można, więc polegać na ogólnej ocenie kosmetyku i należy sprawdzać konkretny wariant kolorystyczny. Lubię również pomadkę Mehr z Mac. Mimo, że ma mieć matowe wykończenie, jest jej według mnie bliżej satyny niż matu. Wymienione pomadki nosi się bardzo przyjemnie. Zjadają się stopniowo od środka w sposób, który można uznać za w miarę estetyczny. Wiadomo, że czym bardziej tłusty posiłek, tym produkt z ust bardziej zejdzie. 

Mega trwałe pomadki zastygające znajdziemy w szafie MaxFactor - Lipfinity. Podobny produkt ma również Dermacol - Lip Colour. W pierwszej połowie tego roku duży szum na rynku pomadkowym wzbudził produkt Maybelline - Super Stay Matte Ink. Marka wypuściła 10 odcieni. Najbardziej w oko wpadł mi odcień 15 Lover. To chłodny odcień brudnego różu z domieszką fioletu. Cena waha się w granicach 18 - 32 zł, w zależności od sklepu. 


Pomadka zamknięta jest w eleganckim matowym opakowaniu. Formuła jest płynna, ale bardzo gęsta, wręcz kleista, ciągnąca się. Aplikator zakończony jest gąbeczką, która jest w kształcie łezki. W środku łezka jest pusta, przez co może zbierać się tam więcej produktu przy wyciąganiu z opakowania. Nakładanie pomadki przy pomocy aplikatora jest komfortowe i precyzyjne. Muszę wspomnieć jeszcze o zapachu, który jest bardzo mocny. Mi osobiście się podoba, ale wierzę, że będzie grono osób, którym nie będzie odpowiadać - radzę przed zakupem sprawdzić tester w drogerii stacjonarnej. Zapach kojarzy mi się z budyniem, ale takim w proszku, kiedy otwieracie opakowanie i aromat uderza Was prosto w nos. 


Poniżej swatche, jak kolor Lover wypada na tle innych pomadek w podobnym odcieniu. I tak od lewej Maybelline Lover 15, NYX Soft Matte Lip Cream odcień Prague, Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick odcień 03 i na końcu również Golden Rose Matte Lipstick Crayon w odcieniu 08.


Jak pomadka zachowuje się na ustach?
Moim zdaniem zależy to od tego jak ją nałożymy. To tutaj jest całe sedno sprawy! Zauważyłam, że pomadkę muszę rozprowadzić równomierną warstwą - uważać by nie była zbyt gruba i nie robić przy tym ruchu odbicia wargi o wargę. Na pewno kojarzycie o co mi chodzi - kiedy chcemy rozprowadzić pomadkę przy pomocy ruchu ust. Jeżeli to zrobię przed zaschnięciem pomadki na ustach - katastrofa. Pomadka roluje się, można powiedzieć, że się ściąga. Wygląda to bardzo nieestetycznie. Wtedy nie ma możliwości poprawek, po prostu całość trzeba zdjąć i nałożyć ponownie. Jeżeli wspomniałam już o zdjęciu - to nie jest prosta sprawa. Pomadki nie zmywa się jak inne, nie ma co robić sobie nadziei, że olejek załatwi robotę. Ta pomadka jest niczym klej, albo guma, którą trzeba ściągnąć. Ona się nie zmywa, powiedziałabym, że bardziej przypomina to rolowanie. Próbuje sobie poradzić przy użyciu płynu micelarnego, wacika i dużego samozaparcia. Dobrze, opisałam przypadek nieudanej aplikacji, czas teraz opisać jak pomadka trzyma się przy udanej próbie. Jeżeli po nałożeniu cienkiej, równomiernej warstwy, odczekamy do jej wyschnięcia, pomadka powinna wyglądać jak na poniższym zdjęciu. Lekko odbija światło, ale nie jest mokra. Po dotknięciu pomalowanej powierzchni można wyczuć delikatne klejenie, ale nic się nie rozmazuje. Nie wylewa się poza wyrysowany kontur. Przy jedzeniu nawet tłustych potraw pomadka pozostaje na swoim miejscu. Nie pozostawia odbić na sztućcach czy szklankach. Dla mnie pomadka jest wyczuwalna na ustach, ale dalej  w granicach komfortu. Nie używam jej jednak codziennie, zostawiam sobie raczej na wyjście, kiedy nie chcę co chwilę poprawiać pomadki na ustach. Podsumowując - trzeba nauczyć się pracować z tym kosmetykiem i nabrać wprawy przy nakładaniu, wtedy możemy spodziewać się długotrwałego efektu.



38 Kongres i Targi LNE Kraków listopad 2018 - zdjęcia i zakupy

38 Kongres i Targi LNE Kraków listopad 2018 - zdjęcia i zakupy

To już 38 Kongres i Targi LNE za nami. W miniony weekend wybrałam się do Hali Expo w Krakowie by zobaczyć co w nowościach kosmetycznych piszczy. Ponad 200 wystawców pod jednym dachem, prezentujący na swoich stoiskach swoje produkty, do tego odbywające się w salach wykładowych prelekcje i wykłady. Wszystkie marki wypisane znajdziecie w stronie LNE → kongres.lne.pl/wystawcy 
Zostawię Wam jeszcze link do katalogu → kongres.lne.pl/artykul/katalog-38-kongresu-i-targow-lne oraz video relacji → kongres.lne.pl/artykul/wideorelacja-38-kongres-i-targi-lne. Odsyłam jeszcze tych, którzy nie widzieli, na moje Instastory, gdzie zapisana jest krótka relacja z targów.

To nie moja pierwsza wizyta na targach. Sprawdziłam i od 32 edycji staram się być na nich regularnie. 


Poniżej kilka zdjęć ze stoisk, które najbardziej przyciągały wzrok. Bardzo się ucieszyłam z obecności na tej edycji marki Indigo, Hulu, Ibra czy oczywiście marki Norel i Scandia Cosmetics. W tej edycji było sporo marek paznokciowych, ale ten trend utrzymuje się już od kilku lat oraz urządzeń do zabiegów. Targi skierowane są w końcu dla osób prowadzących gabinety kosmetyczne, salony odnowy biologicznej czy SPA. Pozostałe grupy to osoby zajmujące się stylizacją paznokci i chyba w mniejszości wizażyści. Oczywiście nie mogło zabraknąć również miejsca dla pasjonatów kosmetycznych - patrz ja! :)  








Do zakupów staram się podejść zawsze racjonalnie i wybierać produkty, które na prawdę są mi potrzebne. Jak wyszło tym razem? 

Ano nie mogłam przejść obojętnie obok stoiska Indigo. Powstrzymałam się przed kupieniem kolejnych odcieni lakierów. Chciałam bardzo wypróbować nowość - bazę mineralną czyli bazę o lekkim zabarwieniu. Zdecydowałam się na odcień Porcelain, który najbardziej przypadł mi do gustu. Chłodny, delikatny róż, który  prócz tego, że jest bazą, idealnie nada się do zdobień typu Baby Boomer.


Zaopatrzyłam się w pilniczki, jednorazowe aplikatory do ust, mini słoiczki, wzornik i kopytko.


Nie mogłam przejść obok stosika marki Scandia Cosmetics nie robiąc zakupów. Mam co prawda zapas ich kremów, ale jak nie skorzystać z promocji 1+1 gratis? Do tego jeszcze seria Cotton, którą ciężko dostać stacjonarnie też kusiła. Skończyło się ponownie na kremie.


Główną marką, która mobilizuje mnie na przyjście na targi jest jednak Norel. Dobre promocje i możliwość zakupu kosmetyków w pojemnościach profesjonalnych jest bardzo dobrą zachętą. A do zakupów zawsze sporo próbek. Kremy oczywiście do podziału po rodzinie :) Jestem ciekawa tego hialuronowego kremu pod oczy i serum. Kremy znam i bardzo lubię. Zaciekawiła mnie oczywiście ich nowa seria - kosmetyki Geno. Cena mnie wstrzymała, ale będę bacznie śledzić doniesienia na ich temat, bo temat wydaję się bardzo ciekawy.


A na koniec zakupy ze stoiska Hulu, gdzie obowiązywała promocja 4+1 gratis. Nie wiem czy dobrze widać numerki, w razie czego podaję - P32, P36, P46, P68 i P70. Pędzli do oczu nigdy za wiele, a pędzel P70 wzięłam z myślą o rozświetlaczu czy różu. 



Zostawię Wam jeszcze link do recenzji z targów, którą moim zdaniem warto przeczytać - arsenicmakeup.blogspot.com

Serie Sanctuary SPA oraz Charles Worthington London dostępne w Hebe - jak się u mnie sprawdziły?

Serie Sanctuary SPA oraz Charles Worthington London dostępne w Hebe - jak się u mnie sprawdziły?

Jeżeli coś jest trudno dostępne, nie łatwo dostać to w pierwszym lepszym sklepie - to od razu przykuwa to moją uwagę. Przy każdej wizycie zagranicą, staram się odwiedzać lokalne sklepy i sprawdzać ich asortyment. Nie ważne czy to kosmetyki czy produkty spożywcze - lubię oglądać, porównywać ceny, składy czy opakowania. Będąc w Londynie, dokładnie obejrzałam półki tamtejszych drogerii - Boots czy Superdrug. Po prostu tak już mam, przez co mój mąż cierpi katusze jadąc ze mną gdziekolwiek. Powiedział mi kiedyś, że zdążył przez ten czas przeczytać już kilka książek na telefonie ;)

Niezmiernie mnie cieszy, kiedy dowiaduje się, że zagraniczne produkty wchodzą na polskie sklepowe półki. Tak było właśnie z markami Sanctuary SPA i Charles Worthington London. Dostałam propozycję przetestowania tych kosmetyków, które znajdziecie stacjonarnie w Drogeriach Hebe. Zapraszam dalej do zapoznania się z moją opinią.


Seria Sanctuary SPA wygląda bardzo luksusowo. Sami przyznajcie, że złote elementy na opakowaniach bardzo to podkreślają.

Na stronie Hebe przeczytamy:
Produkty Sanctuary Spa to coś więcej niż produkty kosmetyczne, to twoje własne "Spa w słoiku", chwila wytchnienia od codziennego pośpiechu. 
Specjalnie skomponowane, by orzeźwiać, nawilżać i poprawiać samopoczucie. Niezależnie od tego czy masz 30 sekund, czy 30 minut, po prostu weź głęboki oddech i celebruj czas dla siebie. Produkty Sanctuary Spa są bogate w cenne olejki, odżywcze masła i głęboko działające aktywne składniki. Każdy balsam, peeling, czy żel to luksusowy produkt zmysłowo pachnący olejkami eterycznymi i ekstraktami roślinnymi. Szlachetny zapach luksusowych perfum utrzymuje się na skórze do 12 godzin.

Miałam okazję wypróbować trzy produkty:
  • Salt Scrub Peeling solny na bazie soli z Morza Martwego 650 g
  • Wonder Body, 150 ml. Rozświetlający balsam do ciała Pestki Winogron&Olejek Abisyński
  • 12 Hour Shower Creme 12 h, 250 ml. Nawilżający krem pod prysznic, Masło Shea&Witamina E 


Krem pod prysznic ma mocny, ale elegancki zapach. Kojarzy mi się właśnie z luksusowym SPA, w którym wykonuje się orientalne zabiegi. Na pewno na to wrażenie ma dodatkowo wpływ opakowanie. Kosmetyk ma zupełnie inną konsystencje niż standardowe żele pod prysznic - tutaj krem pod prysznic jest dobrym określeniem. Moja skóra w zimne dni jest bardzo wymagająca, szczególnie na dłoniach pojawiają się suche miejsca. Stosowanie żelu nie pogorszyło sprawy, nie zaobserwowałam by na ciele pojawiły się jakieś problemy. Sam skład możecie przeanalizować poniżej. Oczywiście nie jest to kosmetyk w 100% naturalny, ale mnie zadowala, że na drugim miejscu mamy w składzie olej ze słodkich migdałów, a nie od razu SLS.

Cena w UK to 6,5£ w Hebe to coś około 30 zł. Seria często bywa na promocji wtedy można go upolować w dużo niższej cenie.


Rozświetlający balsam do ciała to produkt, który zostawia na skórze lekko złotawą poświatę. W tym wypadku są to bardzo mocno zmielone drobinki, a nie chamski brokat. W składzie na drugim miejscu mamy silikon, który po nałożeniu na skórę może ją wygładzić, ale na pewno jej nie odżywi. Tak też traktuję ten produkt - to balsam, który ma sprawić, że nasza skóra będzie ładnie wyglądała. Gładka, lekko złota i do tego pachnąca. Osobiście chwilę go używałam kiedy były jeszcze ciepłe dni, ale teraz leży w łazience. Polecam go jeżeli chcecie upiększyć skórę przed imprezą, a nie chcecie używać samoopalacza (a nawet na samoopalacz myślę, będzie dobrze wyglądał), albo latem, gdy chce się założyć krótki spodenki. Fajnie zatuszuje bladą skórę, a także podkreśli brązowy kolor opalenizny.

Cena w UK to 9£ w Hebe to coś około 35 zł. Podobnie seria często bywa na promocji wtedy można go upolować w dużo niższej cenie.


Peeling solny muszę przyznać, że zrobił na mnie największe wrażenie jeżeli chodzi o estetykę. Zamknięty jest w plastikowym słoiku typu wek, który do złudzenia przypomina szkło. Jest za to bardziej praktyczne - nie stłucze się i jest lżejsze. Zapach jak całej serii jest bardzo elegancki, ale w tym produkcie mam wrażenie, że czuje go najmocniej. Przyznam się bez bicia, że nie jestem fanką solnych peelingów do ciała - są one dla mnie zbyt mocne i podrażniają skórę, tak gdzie jest już uszkodzona. Do tego w składzie jest parafina, za którą nie przepadam.  Za to sól i parafina idealnie sprawdzają się do pielęgnacji stóp i tak ten produkt używam. Można przy jego użyciu urządzić sobie prawdziwe SPA w domu.

Cena w UK to 13£ w Hebe to coś około 60 zł. Podobnie seria często bywa na promocji wtedy można go upolować w dużo niższej cenie.


Seria Charles Worthington London to z kolei produkty do pielęgnacji włosów. Również dostępna jest w Drogeriach Hebe. 

Na ich stronie przeczytamy, że:
Pokochaj swoje włosy! Z połączenia profesjonalnej ekspertyzy i miłości do włosów powstały produkty o jakości jak z najlepszych salonów fryzjerskich by codziennie cieszyć się efektowną, wspaniale prezentującą się fryzurą.
Od stylizacji Sharon Stone na rozdanie nagród Bafta a Diany Ross na Galę MET, do pracy z obsadą filmu „Sex w wielkim mieście”. Wśród jego klientów są również siostry Hilton, Nicole Richie, Lady Gaga czy Katy Perry. Wielokrotnie czesał gwiazdy na London Fashion Week, rozdanie nagród BAFTA i Oscarowe show. Charles Worthington – pasjonat fryzjerstwa, który spotykał się z najbardziej wymagającymi klientkami i sytuacjami gdzie akceptowalny był tylko perfekcyjny, stworzył produkty spełniające najwyższe wymagania, by każda kobieta mogła poczuć się na co dzień jak gwiazda na czerwonym dywanie. Produkty Charles Worthington gwarantują zadbane, lśniące włosy, które łatwo się układają i dodają pewności siebie, po prostu niesamowicie ułatwiając życie!

Miałam okazję testować szampon i odżywkę z serii Everyday Gentle.


Micelarny szampon do włosów zamknięty jest w półprzeźroczystym opakowaniu, co pomaga przy oszacowaniu poziomu zużycia produktu. Co mogę powiedzieć po jego stosowaniu? Nie mam wymagającej skóry głowy, także tutaj nie musiał zdziałać cudów. Wydaje mi się, że dość delikatnie oczyszcza. Cóż więcej - jest ok, ale niczym mnie specjalnie nie zachwycił. Skład widzicie poniżej. 

Cena w UK to 5.99£ w Hebe 39.99 zł. Aktualnie na promocji za 19.99 zł


Odżywka ponoć ma chronić kolor włosów. Nie farbuję się, także nie umiem stwierdzić czy jest to prawda. Niemniej jednak po użyciu odżywki, włosy stają się bardzo miękkie. Zaznaczam, że nie nakłada odżywki na skórę głowy! Ma przyjemny zapach i jest dość wydajna.

Cena w UK to 5.99£ w Hebe 42.99 zł. Aktualnie na promocji za 21.49 zł.


Używaliście już tych produktów?


Krem do twarzy Sunny Touch od Republiki Mydła - jak się u mnie sprawdził.

Krem do twarzy Sunny Touch od Republiki Mydła - jak się u mnie sprawdził.


Markę Republika Mydła kojarzyłam, ale powiem szczerze niespecjalnie śledziłam asortyment. Przyczyna była na pozór prozaiczna - po prostu nie przepadam za mydłami w kostkach. Mimo całej sympatii do naturalności i ekologiczności mydeł w kostkach, nie znoszę osadu jakie zostawiają na mydelniczkach. Jak więc powyższy krem do mnie trafił? Na stoisko Republiki Mydła trafiłam podczas jesiennej edycji targów Ekotyki → JESIENNE TARGI KOSMETYKÓW NATURALNYCH EKOTYKI - KATOWICE 29 WRZEŚNIA 2018. JAKIE MARKI BIORĄ UDZIAŁ I MOJE ZAKUPY Z KRAKOWSKIEJ EDYCJI. Wtedy zauważyłam, że prócz wyżej opisanych mydeł, można u nich znaleźć inne produkty. Na targach fajne jest to, że praktycznie każdy kosmetyk ma tester i tak mogłam poznać właśnie krem Sunny Touch. Po wstępnym zapoznaniu się z nim, poczułam się na tyle zaciekawiona, że postanowiłam go zakupić. Czy był to dobry pomysł? Zaraz się przekonacie :)


Na początku przedstawię kilka słów, które można znaleźć o produkcie na stronie producenta - republikamydla.com

Niezwykle bogaty krem do twarzy i do ciała z masłem Shea, zimnotłoczonymi olejami z rokitnika, pestek malin i słonecznika. W składzie znajdziecie również skwalan roślinny z oliwy z oliwek i witaminę E. Niepowtarzalną nutę zapachową budują naturalne aromatyczne ekstrakty botaniczne z maliną na pierwszym planie, uzupełnioną wanilią, jabłkiem, jeżyną i winogronem.

Dzięki połączeniu delikatnych olejów krem nie powoduje zapychania porów, co czyni go idealnym kosmetykiem do każdego rodzaju skóry w tym suchej, popękanej czy dojrzałej. Dzięki zawartym kwasom regeneruje naskórek, np. po oparzeniach słonecznych. Mieszanka naturalnych ekstraktów botanicznych z maliny, wanilii, jabłka, jeżyny i winogrona odpowiada za niepowtarzalny zapach kremu i dodatkowo podnosi jego dobroczynne właściwości. Stosowane przez nas ekstrakty to najwyższej jakości wyciągi z kwiatów, liści, łodyg, nasion i owoców, pozyskiwane w fizyczny sposób bezpośrednio z różnych części roślin, dzięki czemu posiadają szereg zalet: są w pełni bezpieczne, nietoksyczne, bez parabenów i “fragrance free”.

Masło Shea
Baza naszego kremu. Pełni funkcję naturalnego filtra przeciwsłonecznego, co czyni je surowcem idealnym na lato i na zimę, doskonale komponując się z resztą składników zawartych w naszym kremie. Masło jest niezwykle bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe, które przyczyniają się do nawilżania i natłuszczania skóry, pomaga w redukcji zmarszczek, które powstają głównie wtedy gdy nasza skóra jest sucha i odwodniona. Mimo, że masło jest konsystencji stałej, nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Długo pozostaje w głębszych warstwach skóry, nie zapycha i śmiało może być stosowane nawet przez osoby o bardzo delikatnej cerze
Olej ze słonecznika
Chcieliśmy stworzyć krem z wykorzystaniem jak największej ilości surowców pochodzących z naszych rodzimych upraw. Olej ze słonecznika charakteryzuje się bardzo dużą ilością witaminy E, która stymuluje regenerację naskórka, w dodatku jest świetnie tolerowany nawet przez dzieci. Delikatny, szybko się wchłania, normalizuje pracę gruczołów łojowych przez co nie zapycha i jest świetnym olejem dla skóry tłustej czy mieszanej z problemami. Chroni nas przed promieniami słonecznymi. Wykazuje działanie przeciwrodnikowe, a więc przeciwdziała starzeniu się skóry. Nasz olej pochodzi z Polskiej uprawy, jest tłoczony na zimno i dostarczany nam zawsze w świeżych partiach.
Olej z rokitnika
Nasza perełka Lubelszczyzny. Ekologiczny, certyfikowany, tłoczony na zimno z pestek i miąższu rokitnika w lokalnej tłoczni, niefiltrowany. Chciałoby się powiedzieć: miód malina 😉 ale do maliny jeszcze dojdziemy. Olej z rokitnika redukuje stany zapalne skóry, regeneruję skórę, np. po oparzeniach słonecznych, chroni przez szkodliwym działaniem promieni UV, posiada silne właściwości antyoksydacyjne dzięki zawartości dużej ilości karotenoidów. Jako jeden z niewielu olejów posiada kwas omega-7, który jest naturalnym składnikiem lipidów skóry, kwas ten odpowiada za gojące właściwości oleju. Olej chętnie stosowany jako dodatek do kosmetyków przeciwstarzeniowych, naczynkowych, wzmacniających naturalną ochronę anty-UV.
Olej z pestek malin
Według przeprowadzonych badań olej z pestek malin pełni funkcję naturalnego filtra przeciwsłonecznego i my się z tym zgadzamy! Podobnie jak masło Shea, olej ze słonecznika czy rokitnika jest silnym antyoksydantem i chroni przed starzeniem się skóry. Kwasy Omega-3 i Omega-6 zawarte w oleju to ogromne pokłady witaminy E i A. Dzięki olejowi nasza skóra pozostanie promienna, gładka, miękka i nawilżona.
Skwalan roślinny z oliwy z oliwek
Skwalan jest substancją aktywną w postaci olejku będącego składnikiem ludzkiego sebum. Pełni funkcję transportu składników aktywnych w głąb skóry. Silny antyoksydant. Chroni przed promieniowaniem UV. Jest hipoalergiczny i bardzo dobrze tolerowany przez osoby, które borykają się z uczuleniami na oleje naturalne.
Witamina E pomaga chronić naszą skórę przed wolnymi rodnikami, które powstają głównie w wyniku niekorzystnego działania promieni UV. Naturalny konserwant kosmetyków. Przyspiesza gojenie się ran.

Skład: Masło Shea, Olej ze słonecznika1, Olej z pestek malin1, Olej z rokitnika1, Skwalan roślinny, Witamina E, Aromatyczny ekstrakt botaniczny – malina: Cytrynian trietylu, Trójglicerydy kaprylowe/kaprynowe, Ekstrakt botaniczny malinowy, Ekstrakt botaniczny waniliowy, Alkohol, Ekstrakt botaniczny z jabłka, Ekstrakt botaniczny z jeżyny, Ekstrakt botaniczny z winogrona.

1 - oleje zimnotłoczone

Krem ma pojemność 50 ml
Cena 39,95 zł



Krem posiada zbitą formułę masła, ale po zetknięciu ze skórą roztapia się. Nic dziwnego patrząc na jego bogaty skład. Zawiera on praktycznie same oleje na bazie z Masła Shea. Kosmetyk nakładam na twarz wieczorem. Jest bardzo tłusty, zostawia buzie mocno błyszczącą i lekko zażółconą. Kolor to zasługa rokietnika, który jest według mnie najcenniejszym składnikiem - podjedźcie sobie wyżej w opisie znajdziecie właściwości, które osobiście potwierdzam. Moja skóra jest delikatna, naczynkowa i faktycznie polubiła się z tym produktem. Wadą rokietnika jest właśnie intensywny kolor. Spokojnie, nie farbuje on skóry. Nie jest to samoopalacz, nie nada on ciemniejszego odcienia naszej buzi. Niestety zaraz po nałożeniu na twarz, przy kontakcie z ubraniem czy pościelą, może je pobrudzić. Tutaj radą jest odczekanie, aż produkt wchłonie się wgłąb skóry. Po tej chwili faktycznie można już przyłożyć policzek do poduszki bez ryzyka zostawienia żółtej plamy. Zwrócę uwagę jeszcze na zapach. Po odkręceniu słoika zrozumiałam dlaczego krem nosi nazwę Sunny Touch. Dla mnie tak właśnie pachnie lato - słodkie, ciepłe tony, które otulają jak słońce świecące nad łąką. Taki widok sobie wyobraziłam po zanurzeniu nosa w słoik z kremem :) Tym bardziej przyjemnie używa mi się tego kremu w zimne, jesienne dni. 


Jestem bardzo zadowolona z zakupu. Krem świetnie sprawdza się w wieczornej pielęgnacji. Polecam go wszystkim, którzy potrzebują porządnego nawilżenia. Przy nadchodzących mrozach myślę, że spokojnie można po niego sięgnąć, a osoby borykające się z bardzo suchą skórą mogą stosować go również na dzień. Jeżeli boicie się, że krem będzie zbyt ciężki - polecam stosować jako odżywczą, regenerującą maseczkę raz na kilka dni. Polecam produkt również ze względu na piękny zapach - jestem ciekawa co wy w nim wyczujecie.



Copyright © 2014 Not Too Serious Blog , Blogger
Icons made by Freepik from www.flaticon.com is licensed by CC 3.0 BY